Wielka Awaria

  Czekając tak na dworcu na srebrnym krzesełku, zaczął się przyglądać mężczyźnie siedzącemu tuż naprzeciw niego. Zajadał się on tortillą z niewiadomą zawartością, a jego granatowa kurtka ufajdana była sosem czosnkowym. Od czasu do czasu ordynarnie wycierał sobie twarz, rzucając wzrok w stronę sfrustrowanego nastolatka. Czy mieli ze sobą coś wspólnego? Najprawdopodobniej nie, w końcu człowiek naprzeciw mógłby właśnie być jego ojcem. Poza tym te róże na jego torbach, musiał być w kimś zakochany, a to kolejna bariera, która oddziela te dwa światy. Tak przypadkowe spotkania napawają zdumieniem i  pytaniem, jak dziwny splot wydarzeń sprawił, że siedział właśnie w tym miejscu? Patrząc sobie w oczy, przelewali emocje. Młody chłopak aż kipiał od złości. Przez pech kolejny raz został marionetką losu. Kreowany przez górnolotne emocje nienawiści wobec świata, zaczął coraz wyraźniej odczuwać ból, który niosło uczucie beznadziei. Chciał uciec, rzucić to wszystko w cholerę, jednak nie mógł. Miał kogoś, kto powinien stać się dla niego kimś ważnym. Kogoś na tyle niebezpiecznie znajomego, że każdy dotyk i każde słowo mogło rozpalić suchą trawę w promieniu tysięcy kilometrów.
 Dziesięć minut, tyle zostało do odjazdu jego kolejnego pociągu, tym razem nie zamierzał ryzykować. Chciał po prostu wsiąść w tę kupę stali i zostawić swoją frustrację w krwistoczerwonym budynku PKP. Wstał więc pośpiesznie i udał się na ośnieżony peron numer jeden. Tabun zdezorientowanych ludzi zagrodził mu drogę, stanął więc gdzieś na uboczu i rozglądał się za zegarem. Tym działającym oczywiście, bo jak na złośliwość wszystkie inne przestały działać. Dwie kobiety obok ubrane w identyczne, cytrynowe kurtki zaczęły analizować, czy aby to na pewno jest ich peron. Szukały wzrokiem jakiejkolwiek możliwości, by odnaleźć drogę do Rzepina. Maturzysta z całych sił chciał im pomóc, jednak sam nie wiedział, gdzie znajduje się jakikolwiek pociąg. Awaria, tak określiła to pani w głośniku, tłumacząc się z niedziałających zegarów. Awaria to całkiem dobre słowo pomyślał Adrian. Całe jego życie można było określić mianem Wielkiej Awarii. Reaktor, który symbolizował jego osobę, uszkodzony był już od początku swojego istnienia. Zlepiony z krwi i żelaza, pragnął jedynie eksplodować i połączyć się z wiecznością. Tą samą, z której pochodzą gwiazdy.
  Minęła wyznaczona godzina, pociąg nie przyjechał. Paleta barw na twarzach rodaków malowała się od zakłopotania poprzez zażenowanie aż do czystej złości. Adrian również podzielał uczucia tych ostatnich. Pary dymu wzbijały się z ust ludzi, tworząc niesamowity pejzaż zimowego wieczoru. Ostatnie słońce zgasło już dobrą godzinę temu, teraz zostało jedynie zatopić się w nieokiełznanym mroku nocy. Chłopak nie mogąc stać bezczynnie, postanowił pójść na pobliski peron i sprawdzić, czy aby na pewno PKP kolejny raz nie zażartowało z podróżujących i nie zataiło przed nimi prawdziwego miejsca pociągu. Już z daleka zauważył rozpalone reflektory stalowego węża. Był przekonany, że to do tego potwora miał właśnie wsiąść, jednak od kolejnej wielkiej przygody rozdzielił go napis na maszynie: Rzepin. Świetnie, czyli znów w drugą stronę.
 Dziesięć minut po planowanym odjeździe, dworzec przeszył pisk hamowania pociągu. Przed wejściem Adrian zdążył zatrzymać dwie kobiety, te same, które szukały wcześniej właściwego peronu i wskazał im właściwą drogę. Szczęśliwy i dumny ze swojego czynu powoli zmywał wspomnienie po złośliwości życia. Mógł więc spokojnie rozsiąść się samotnie w przedziale i cieszyć błogą ciszą. Rozebrał pancerne ubranie i poczuł ulgę, choć jeden problem zniknął. Zaczął spoglądać za okno, zastanawiając się nad tym mężczyzną z dworca. Gdzie teraz jest? Co robi? Komu dał te kwiaty? Jak to niby przypadkowe spotkanie wpłynie na jego życie? Z logicznego punktu widzenia nie powinno zmienić się prawie nic, jednak czy świat zawsze jest logiczny? Każdy nasz ruch jest jak narysowanie kolejnej kreski na pustej kartce. W ciągu życia tworzymy obraz nas samych, naszych wyborów i ludźmi, z jakimi się zetknęliśmy. To mimowolny proces zachodzący w naturze od niepamiętnych czasów. Każdy kontakt z drugą osobą daje jej możliwość dorysowania własnej kreski na obrazie. Może go zniszczyć, upiększyć lub zmienić koncepcje, jednak nigdy nie pozostaje bierna. Te wszystkie małe akty dobroci i najohydniejsze zbrodnie tworzą naszą przyszłość. Wspólną przyszłość.
  Podróż była nużąca, kolejne połacie terenu zostawiały po sobie mglisty posmak i pytanie, co by się stało, gdyby to właśnie tam się wysiadło? Nieodkryte tajemnice, jakie niesie ze sobą życie, dodają wszystkiemu uroku, jednak jak się cieszyć, skoro właśnie straciło się pieniądze na kolejny bilet, jest się spóźnionym i do tego nie wzięło się swoich leków psychotropowych? Tylko jedno słowo, jak echo odbijało się od głowy Adriana. Awaria; raz za razem dudniły syreny. Gdzieś w oddali pojawiały się pierwsze światła Głogowa, które uświadamiały, że zostało jeszcze wystarczająco czasu, by rozdrapać sobie mózg. Wyobraźnia podstawiała mu obrazy roztrzaskanej czaszki konfrontującej się z masą pociągu. Kolorowa plazma cieknąca z mózgu stawała się coraz bardziej rzeczywista. Zamykając oczy, czuł, że może ją niemal spróbować, jak słodki nektar zza lady cukierni. Z chorych wyobrażeń przywrócił go konduktor sprawdzający bilety. Wpuścił chłód do jego przedziału i nieprzyjemny zapach tytoniu. Niby nie można palić papierosów, ale kto zwróci uwagę osobie mogącej wyrzucić cię z pociągu? Chwilę później Adrian mógł powrócić do swojego szarego świata pozbawionego ludzi. Myślał, że będzie cieszył się tym spokojem przez resztę podróży, jednak naiwna była to nadzieja. Chwilę po konduktorze wpadła dwójka ludzi. Starszy mężczyzna ubrany w ciepły, biały polar i jeansy oraz brunetka o ostrych rysach twarzy. Staruszek, który nie wyglądał na obeznanego z techniką wyciągnął smartfona i rozpoczął salwę dźwięków obmywających przedział. Pomimo że Adrian chwilę wcześniej zdążył założyć słuchawki, to nie udało mu się uniknąć irytującego dźwięku klawiszy wciskanych na oślep przez mężczyznę. Nie trwało to jednak długo, a większą uwagę zaczęła skupiać na sobie kobieta, która błądziła wzrokiem po twarzach współtowarzyszy podróży. I tak na zmianę w ciszy i wsłuchani w dźwięki klawiatury przecinali kolejne światła wielkich miast.
 Za oknem śnieg przemieniał się w stłumioną mrokiem nocy trawę. Ledwo dostrzegalna tarcza księżyca wciąż rzucała poświatę zza zachmurzonego nieba. Adrian znów wspomnieniami wrócił do spóźnionego pociągu, który stracił po części z własnej winy. Miał wyjechać wcześniejszym autobusem, jednak chciał pobyć trochę dłużej w domu, wcale mu się nie śpieszyło do Wrocławia. Tak naprawdę, w ogóle nie chciał tam jechać, jednak głupio było odmówić, skoro najlepszy przyjaciel jego chłopaka miał urodziny. Przynajmniej ten jeden jedyny raz matka nie robiła mu problemów z powodu niespodziewanego wyjazdu. Dzień zapowiadał się zbyt dobrze, dlatego chłopak wewnętrznie czuł, że coś musi pójść nie tak. Kierowca autobusu nie dość, że jechał zbyt wolno, to jeszcze trafił na roboty drogowe. Najgorsze jednak przyszło dwa kilometry od dworca, gdy złapała go policja. Wystawianie mandatu kosztowało odjazd pociągu. Bo przecież, jak człowiek jeżdżący tą  samą trasą każdego dnia, mógł nagle zapomnieć znaczenia znaków? Adrian na samą myśl o tej chwili gotował się w środku, nie lubił sytuacji, gdy coś, co zaplanował waliło się, jak domek z kart. Może to dlatego, że rzadko coś zakładał, a gdy wreszcie to robił, starał się, by doszło do celu?
  Jeszcze godzina, jeszcze godzina, jeszcze godzina, powtarzał wciąż bez namysłu. Poczwarka w jego umyśle powoli zaczynała zwijać się w kokon, a wraz z nią ulatywała kreatywność. Powieki stawały się coraz cięższe, a ślina coraz wolniej zaczynała spływać do gardła. Mógł zasnąć, miał jeszcze dużo czasu, jednak czy aby na pewno chciał? Za chwile miał się spotkać ze swoim chłopakiem, który raczej nie da mu tak łatwo zmrużyć oczy. Kuba był ciekawą osobą, jednak łatwo dało się go prześwietlić. Był bardzo zaradny, co stanowiło trzon ich znajomości. Miał w życiu pasje, plany i zwariowane przygody. Różnił się znacznie od Adriana, jednak to tylko dodawało ich związku smaku. Pomimo problemów, jakie ostatnio się między nimi piętrzyły, teraz było w miarę w porządku. Adrian czuł wewnętrznie, że jego chłopak naprawdę się w nim zakochał, jednak nie dopuszczał tej informacji do świadomości. Nie chciał się zadręczać tymi wszystkimi emocjonalnymi problemami. Gdyby sam się w nim zakochał, najprawdopodobniej nie wybaczyłby mu zdrady. Rana wciąż była jeszcze otwarta, jednak przestała się z niej sączyć zajadła ropa. Adrian wiedział, że jeśli ktoś raz zgrzeszył, będzie w stanie to powtórzyć. Czy czuł się zraniony? Nie, jednak wciąż miał na języku rozczarowanie i obrzydzenie do tak bliskiej mu osoby, nie mógł pojąć, jak człowiek, który kogoś kocha, może tak postąpić. Zrozumiał wtedy, że nigdy nie przyjdzie mu udźwignąć prawdy o tym, jak działa miłość i inne ludzkie uczucia. Pomimo tego, wciąż chciał być z Kubą, nieważne w jakiej formie. Jakkolwiek by to nie brzmiało, czuł z nim więź i nie zamierzał jej tak szybko zrywać.
 Kochanek. Układ. Związek. Miłość. Seks. Pożądanie. Tylko te słowa galopowały po bezdrożach mózgu chłopaka. Nie był pewien czy mógłby zaufać Kubie kiedykolwiek. Widział, że każda akcja równa się reakcja, ale nie mógł nic poradzić na przeszłość, która powoli zaczynała się zacierać. Nie był idealny; nikt nie jest i choć zrobił niewłaściwy ruch, gdzieś w głębi czuł, że jest w stanie nie przejmować się jego wybrykiem; w końcu jesteśmy tu, by popełniać błędy.
 Szkielet wielkiego stadionu wyłaniał się zza oświetlonych ulic. Wrocław kolejny raz przywitał Adriana tym mroźnym spojrzeniem potężnej, betonowej metropolii. Z jednej strony pociągało go to, z zaś drugiej czuł wewnętrzny niepokój, groźbę tego, że wielki świat zabije w nim indywidualizm. Tyle pytań, a tak mało czasu, by znaleźć odpowiedzi. Tego dnia jednak najbardziej żałował, że nie obserwował zachodu słońca. Lubił patrzeć, jak wielka rozgrzana bogini zanika gdzieś tam, gdzie budzi się mrok. Zachody napawały go nie o tyle nadzieją, co samą obietnicą zmiany, bo choć dzień w noc się zamienia, to wciąż nie wypada ze swojego cyklu. I tak jak nie pozostajemy martwi na długo, noc nie będzie trwała wieczna. Dlatego z nowym świtem mogą powstać szersze perspektywy zmieniające nasz świat na zawsze. Te wewnętrzne przekonanie, które obiecywało lepsze czasy, przytrzymywało go przy życiu każdego dnia. Podobno bez względu na orientację, wyznanie czy narodowość wszyscy jesteśmy zaprogramowani, by wierzyć w dobro i w to, że kiedyś zostaniemy wynagrodzeni za nasz trud. Ta specyfika umysłów sprawia, że choć żyjemy w czasach upadających ideałów, wciąż gdzieś głęboko w naszych sercach tli się nadzieja i tęsknota za prawdziwym domem. Wysiadając z pociągu i tuląc się w Kubę, tak właśnie myślał, wciąż wierzył, że jutro nie jest jeszcze do końca stracone, a każdą awarię można naprawić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata for Wioska Szablonów