Mrok wczorajszej nocy

 
     Młody mężczyzna siedział całkiem sam na skarpie. Zdawał się zahipnotyzowany pięknem ciemnobłękitnych, oceanicznych fal. I z każdą chwilą, gdy spoglądał w otchłań, nabierał coraz większego wrażenia, że to otchłań wpatruje się w niego. Widział, jak przenika jego pamięć, jak śmieje się z jego strachu, jak raz za razem zabiera mu wartościowe wspomnienia. I tak jak on dobrze poznał otchłań, ona poznała jego. Byli sobie braćmi i wrogami. Jak równy z równym.
    Mężczyzna sięgnął do kieszeni swojej szarej kurtki i wyciągnął z niej medalion. Stary, mosiężny ze zdjęciem pięknej brunetki w środku. Ten przedmiot przypominał mu o własnej bezsilności, o tym, jak bardzo nie może zmienić losu swego, jak i swoich pobratymców. Zamknął oczy, pocałował medalion i cisnął go w morską toń, która łapczywie przyjęła dar; na nic mu już był ten relikt przeszłości. Niegdyś zagrzewał go do walki, do tego, by raz za razem nie poddawać się przeciwnościom losu. A teraz? Po co to było mu teraz? Gdy już wszystko jest stracone. Gdy aktorzy zostali zniesieni ze sceny. Jego dzieło życia. Jego Magnum Opus zostało zatracone przez głupi lud. Gdy wszczynał rewolucje, ludzie tylko biernie przyglądali się, jak ostatni męczennik walczy z systemem. Nie mieli dość odwagi, by podnieść rękawicę, a przecież Apostus robił to wszystko dla nich. Od urodzenia czuł, że ma misję, że musi zmienić ten chory świat. Zawsze wierzył w ludzi i nie wątpił, że kiedyś jako szara masa ruszą, by odzyskać zabraną im wolność i godność. Dlatego właśnie nie skupiał się na działaniu dla dobra jednostek, one nie mogły zbyt wiele zmienić. Wiedział, żeby zmienić bieg historii, musi poruszyć tłumy. Bo to przecież to one od zawsze decydowały o wszystkim. I zamiast korzystać, trwają w swoistej nieświadomości, jak uśpione wulkany, by któregoś dnia wybuchnąć. Tak zazwyczaj rodziły się rewolucje. Jednak to było w tamtym świecie, tutaj jest inaczej. Rzeczywistość pełna toksycznych rzek i radioaktywnych przestrzeni nie pomaga ludziom zerwać okowy. O nie. To jeszcze bardziej ich przerażało. Czuli się bezpieczni w betonowej klatce. Ale czego Apostus mógł od nich wymagać? Przecież mieli jedzenie, bezpieczeństwo i rozrywkę. Czego więcej chcieć od życia? To nie jest już ten sam świat, myślał Apostus, zrzucając małą kupkę kamieni wprost do rozwartej paszczy bestii. Ten świat umarł, ciągnąc za sobą najpiękniejsze ideały na dno oceanu.
    Słońce powoli zachodziło czerwienią, delikatnie stykając się z rozgniewanym morzem na horyzoncie. Przypominało to nieco igraszki kochanków spragnionych swoich ciał. Raz za razem fale przyciemniały tarczę słoneczną, choć ta wciąż nieprzerwanie wisiała na nieboskłonie. Nadchodziła noc. Apostus uśmiechnął się. To jego ostatni zachód słońca. Czy kiedykolwiek normalność wydawała się tak odległa, jak teraz? Czy sama myśl o własnej posiadłości, rodzinie, zasadzeniu drzewa była tak nieosiągalna? Apostus wiedział, po prostu wiedział, że nawet nie powinien myśleć o takich rzeczach. Ludzie tacy jak on, nie mają przyszłości. Zrodzili się, by wykonać misję i zniknąć, całkiem jak kamikaze. Trafić w cel i eksplodować. I połączyć się z wiecznością.
 Za starych, dobrych czasów, gdy miał jeszcze przyjaciół (a nie współtowarzyszy spisku) lubili żartować z przyszłości. Wtedy nie wiedzieli, kim chcą być, ani co będą robić. Życie rozszerzało się we wszystkich kierunkach, a oni raz za razem z niego drwili. Żartowali z wszystkiego, co za kilka lat miało się stać wartością, za którą warto umierać. Byli niedojrzali. Ale byli piekielnie zdolni. Apostus miał wtedy przyjaciela, Roberta. Człowiek chaos, nigdy nie potrafił ogarnąć się życiowo, jednak miał niesamowity talent literacki. Jego wiersze w dobie internetu robiły furorę. Może ze względu na prawdziwość? A może dlatego, że ludzie byli już zbyt zmęczeni przekoloryzowaną rzeczywistością kreowaną przez media? W każdym razie mężczyzna dobrze pamiętał jeden z jego utworów, który poruszał problematykę jednostki w natłoku ogółu. Zaraz po premierze żarliwie z nim dyskutował, przekonując do swoich racji:
 — Wiesz, rozumiem, że jednostka potrafi wpłynąć na losy historii, ale nie może jej zmienić — powiedział Apostus, przeglądając książki z półki przyjaciela.
 — Niby dlaczego? — Robert zmarszczył kruczoczarne brwi.
 — Bo czym jest jednostka przy ogromie ogółu?
 — A czymże jest ogół przy ogromie jednostki?
    To porządnie zachwiało jego ideami. Bo przecież, te proste odwrócenie słów miało sens. I choć z początku nie przyznawał się przed sobą, wiedział, że Robert miał rację. Jednostka mimo wszystko potrafiła zmienić bieg zdarzeń. Jednak Apostus zrozumiał to na swój pokrętny sposób, wtłaczając to do swojej idei. Uważał, że jedynym sposobem jednostki na zmianę historii jest zawładnięcie ogółem. I to właśnie czynił. Stał się przywódcą. Chciał wyprowadzić swój kraj spod żelaznego jarzma dyktatora i oddać władzę ludowi. Miała wtedy zapanować nowa era. Era świetności Itanium, państwa, które żarzyło się na grobach przodków. Jednak wszystko spłonęło. Rewolucjonistów wybito. Ludzi zastraszono. Ideał sięgnął bruku.
    I tak oto się tutaj znalazł. Trwając na granicy, wciąż niegotów jej przekroczyć. Tylko pytanie dlaczego? Nie miał już nikogo. Jego idee nie przetrwały. Lud odwrócił się od niego. Więc co? Nadzieja. Ostatnia iskra żarząca się gdzieś głęboko w umyśle. Traktował ją, jako ostatnią barierę, którą tworzyło ciało przed destrukcyjnym końcem. Przypominało pierwotny instynkt niepozwalający dokonać żywotu. Pomyślał, że to całkiem zabawne, bać się czegoś, a zarazem tego pragnąć. I wtedy zrozumiał, że tak jest przez cały czas z nieznanym. Bo choć boimy się tego, co obce, to i tak nas do tego ciągnie. I wtedy nawet to przestało być zabawne. Wszystkie zagadki tracą swój urok, gdy pozna się już rozwiązanie.
    Zamknął oczy. Pomyślał o Eurieli. Kobiecie jego życia. Zawsze, kiedy byli razem czuł wokół wyładowania. Jej wzrok powodował, że powietrze wokół jeżyło się od elektronów. To było ekscytujące. Nie lubił wspominać zmarłych, ale ona stanowiła wyjątek. Dla niego wciąż żyła; była przy nim w każdej sekundzie istnienia. Czuł jakąś jej cząstkę cały czas u swojego boku. Jakoby jej duch materializował się na skale obok niego. Co by powiedział, gdyby ją zobaczył? Najprawdopodobniej przeprosiłby. Za to, że to wszystko tak się skończyło. Choć co by dały przeprosiny? Ona, tak samo, jak on, była gotowa zginąć (co de facto się stało) za idee. Ich imperium z piasku zmyła potężna fala tsunami. Źle zrobili, budując przyszłość na tym niepewnym gruncie. Jednak, czy dla tych dwóch niespokojnych duchów była inna droga? Rewolucja była ich jedynym dzieckiem, które wystrzeliło z rozgrzanego rewolweru do rodziców. To całkiem zabawne, że w naszych istnieniach najbardziej wyniszcza nas to, co najbardziej kochamy.
    Przeszłość waliła się za jego plecami, tak szybko, jak rozpada się domek z kart. Powoli zapominał twarzy; sytuacje związane z jego dawnym życiem zaczynały blaknąć. Raz za razem uwalniał przeszłość, pozwalając, by najcenniejsze chwile z jego życia znikały hen za taflą ciemnego oceanu, niczym ptaki wypuszczone z klatki. Z każdą chwilą było go coraz mniej na ziemi, a coraz więcej tam, w tej granatowej paszczy bestii.W jego pustej duszy, została tylko wielka, złota klatka, zbyt mała by pomieścić jego żal i zbyt wielka, by mógł znaleźć w niej spokój. Pozostało mu istnieć w emocjonalnym amoku, dopóki ostatnie światło nie zgaśnie na tym świecie, a ocean nie wezwie go na ostatnią wyprawę.
    Ocean zawsze wypełniał go strachem, ale i także dziką fascynacją. Ponieważ był jedną z nielicznych rzeczy, która tak idealnie pokazywała naturę istoty ludzkiej w mierze całego jej istnienia. Z jednej strony ocean to jedna wielka masa wody, z drugiej zaś potężny zbiór kropel. Ludzki ocean zwie się społeczeństwem, krople zaś jednostką. Apostus widział, że nasze istnienie podzielone jest na dwie połowy, indywidualna i społeczną. Swoisty dualizm naszych bytów sprawia, że jeśli jedno jest rozchwiane, drugie także nie może odnaleźć spokoju. Jednak jak można znaleźć idealną harmonię w świecie, gdzie społeczeństwo jest uzależnioną od używek szarą masą, bez perspektyw i własnej woli. Ta rzeczywistość była brutalna, bo żeby ją zmienić, trzeba było się przeciwstawić własnej naturze. Zachwiać byt, indywidualny żeby poprawić byt społeczny. To była cena walki z ogółem. I czy się opłacało? Czy warto było tyle ryzykować? Apostus naprawdę nie był pewien. Bo jeśli w chociaż jednej osobie wciąż jest nadzieja na wyrwanie się spod jarzma tyrana, to było warto.
    Miał też plan B. To manifest wobec brutalnej rzeczywistości, wyznaczający drogę do odbudowy zatraconego dziedzictwa swoich przodków. Skryty wśród setek dokumentów w jego bibliotece, tylko czekał na odkrycie. Demokracja, choć nie była systemem doskonałym, wciąż pozostawała najlepszą z alternatyw, choć rzadko kiedy udawało się jej przetrwać próby czasu. Ustój ten, jest na tyle specyficzny, że sam siebie wyniszcza, całkiem jak obecna cywilizacja. Nieuchronnie prowadzi do nierówności społecznych, korupcji, nacjonalizmu, faszyzmu i w ostateczności do totalitaryzmu. To nieprzerwany krąg, podobny do tego stworzonego przez naturę. Coś się rodzi, dojrzewa, ma swój okres świetności, a później zapada się w swoim istnieniu, stając się podłożem na kolejne istnienie.
    Krążąc tak na granicy dwóch światów, zaczął się zastanawiać, jak dziwny splot wydarzeń sprawił, że siedzi dziś w tym miejscu. Jak to możliwe, że mały chłopiec ze slumsów zdołał zachwiać fundamentami państwa? Z chorego marzenia narodził się nowy nurt wyzwoleńczy. Kto wie, może kiedyś zasłuży sobie w oczach naukowców i uczonych na swój akapit w historii ludzkości?
    Słońce nikło w mgnieniu oka za horyzontem gdzieś tam, gdzie odleciały wspomnienia Apostusa. Niebo zaczynało nabierać koloru dojrzałej śliwki, powoli popadając w nocny mrok. I pomimo tego, że nieuchronnie nadchodził koniec, mężczyzna uśmiechał się. Lubił zachody słońca. Zawsze napawały go nadzieją, że następny świt będzie inny. Jutro jest przecież wielką niewiadomą, a każde nieznane dokądś prowadzi. Dla Apostusa nie było już tu miejsca. Po klęsce rebeliantów stał się niepotrzebnym pionkiem. Dinozaurem nowej dyktatury. Mrokiem wczorajszej nocy. Jednak był też człowiekiem. Człowiekiem, który do końca walczył wierząc w lepsze jutro. Może właśnie następnego dnia, gdy słońce obudzi się i spojrzy na Ziemię pozbawioną rebeliantów, gatunek ludzki ewoluuje i przestanie wykazywać tak nieposkromionej autodestrukcyjnej siły? Skacząc wprost w wygłodniałą paszczę potwora, tak właśnie myślał. Umarł pełen nadziei, że kiedyś ktoś doceni trud, jaki włożyli w naprawę zepsutego świata. Przyszłość zawsze należała do tych, którzy nie bali się czerpać wiedzy z przeszłości, więc czy szanse na wolny świat były aż tak niskie? Kto wie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata for Wioska Szablonów